wtorek, 16 lutego 2016

Trzy lata podziękowań.




15.02.2013 roku spakowałam się w cztery kartony, no może było ich z sześć Renówką srebrzystą strzałą trafiłam na plac Waryńskiego. Pierwszy krok do samodzielnego życia. Dzień, w którym wszystko miało zmienić się na lepsze, jednak to jest prawdziwe życie a nie The Sims niestety nie stało się tak.
Przynajmniej nie od razu.
Zaczarowana wdziękiem poszłabym na koniec świata. Chwała temu, że wymagał tylko Ogrody. Każdego dnia chłonęłam nową dawkę informacji pod tytułem „to tak się żyje”. Obraz świata i życia codziennego pomimo mojej „dorosłości” był skrzywiony pryzmatem „u rodziców na pokoiku”. Tutaj nauczyłam się radzić sobie z pieniędzmi, z tym jak trudno czasami jest zrozumieć wyjście do sklepu po dwa produkty a zapłacić jak za zborze, wracając goła, ale jakże wesoła, że można coś dobrego ugotować. Nauczyłam się wiele, nauczyłam się rozumieć siebie, rozumieć jak bardzo jestem różna od tego, jaka wydawało mi się, że jestem. Dziękuję temu, który potrafił i pomógł mi zrozumieć jak działa „dorosły” świat i przebrnąć przez najgorszy czas. Zrozumiałam dzięki Tobie, że ja też jestem ważna i tym się powinnam kierować – zdrowym egoizmem. Jedno z najcenniejszych dzieł, które udało mi się stworzyć. Najpiękniejsze? Dystans ku**a dystans, bo wszyscy umrzemy. Motto, które
w internecie odszukałam całkiem niedawno, ale pięknie w kilku słowach oddaje, co chciałabym napisać. Tego mi brakowało, teraz to mam i rozumiem jak bardzo życie staje się dzięki temu łatwiejsze.
Dziękuję, za każdą cenną lekcję i często nauczkę za moje pochopne zachowanie. Lepszej szkoły życia, ale bez negatywnego wydźwięku nie mogłam otrzymać. Dzisiaj właśnie tak na to patrzę.
Półwiejska to stan umysłu, ale ludzie też.

O patochacie pisałam już, jednak jest to rozdział, który w moim życiu znaczył naprawdę wiele. Wolsztyn, nie pytając co się dzieje, tylko rzucił do słuchawki „Ruda za ok 2 godziny będę u Ciebie”. Przyjaciel nie pyta o nic, on kupuje i naleje. Kwintesencja Wolsztyna, a najlepsze zwierzenia były właśnie po kracie piwa. Emocjonalny wpierdol, który dostawałam za każdorazowe „robienie pizdy z jeziora”, co w naszym tłumaczeniu oznaczało dramatyzowanie. Patochata to także moja mała ciepła kobietka ze środkowego pokoju, która pilnie się uczyła całe ranki ze swojej akademickiej czytanki. Zdrowy rozsądek patochaty, jesteś najlepsza! Ta, która była chyba najbardziej pato i która w ciężkich dniach, (choć pod wpływem wyjść było ich niewiele) wyciągała mnie na miasto w najbardziej ciemne zakamarki Starego. Cenna lekcja, których miejsc lepiej unikać.
Łazarz, to miejsce w obcym mieście, które jest moim domem. Miejsce, które jest moją oazą z okropną pomarańczową ścianą (zniszczę cię na wiosnę). Tutaj próbuje wychować koty, dwa, dobra nie oszukujmy się – ja je tylko karmie i miziam jak pozwalają. Jest i On, który dzielnie znosi trudy mojego charakteru. Ten rozdział się dopiero zaczyna, sama jestem ciekawa co z niego będzie i jakie będzie jego zakończenie. Stan na dzisiaj, blizny po kotach, kuchnia do wysprzątania (ale za to obiad już gotowy), milion zapachowych świeczek, ja, komputer a on w pracy.
Życie jest zajebiste, trzeba tylko umieć z niego czerpać. Wymagać od innych, ale i od siebie. Szukać pracy, która nie musi dać Ci stu tysięcy rocznie, ale będzie dawać Ci fun i satysfakcję. Czasami warto skakać na głęboką wodę i uparcie brnąć do tego, co uważamy za lepsze miejsce dla nas samych. Jak kochać to księcia jak kraść to miliony. Księciunio nasz zniknie a miliony trzeba spłacać, ale warto brać z życia garściami.
Moje trzy lata w obcym mieście, które nazywam domem? Najintensywniejsze trzy lata mojego życia, które mnie ukształtowały, wydobyły ze mnie najgorsze i najlepsze cechy. Balans to jest miejsce, w którym jestem.
Dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz