niedziela, 29 maja 2016

Do super figury droga przez głowę.




Posiadanie super figury to dla większości z nas jest ogromne wyzwaniem. Czas wiosenny sprzyja powstawaniu samozaparcia na bycie fit do lata. Prawda jest taka, że po części na początku to i mój czynnik motywujący był. Dzisiaj wygląda to trochę inaczej, jednak musiałam stoczyć walkę sama z sobą i moją głową.
Ona nadal trwa, choć chyba najgorsze mogę uznać, że mam za sobą. Pierwszym krokiem było zapisanie się na siłownie, zajęcia fitness. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest mieć sześciopak na brzuchu, zajadać się ze smakiem jarmużem i potrafić odmówić pysznego burgera. Zapisanie się i posiadanie karty motywowało mnie do chodzenia pięć czasami sześć razy w tygodniu na siłownie. Spocić się jak szczur w kanalizacji i czuć radość, że coś zrobiłam. Kiedy brakowało sił mówiłam sobie „zapłaciłaś za karnet to teraz idź mądralo”, działało. Zapisanie się na siłownie było w sumie najprzyjemniejszym krokiem w całej mojej walce o lepszą siebie. Nawet kasa, która ubywa mi systematycznie z konta nie boli już tak bardzo, a kasa wydana na karnet to jedynie część moich „sportowych” wydatków. 

Nadmierny wysiłek.
Chodząc na siłownie, chcąc otrzymać możliwie jak najszybciej pożądane efekty katowałam swój organizm do ich granic. Jest to bardzo przyjemne uczucie, dobry trening to ciężki trening jednak moje ciało nie otrzymywało żadnej nagrody oprócz pochwały. Na cholerę jednak mu ta pochwała jak nie miał, czym pracować. Doprowadziłam samą siebie, moją niewiedzą do dość sporych niedoborów witamin i mikroelementów. Wysiłek fizyczny zmaga spalanie nie tylko naszego znienawidzonego tłuszczu, ale również wypłukujemy z potem ważne dla nas substancje. Pot to nie tylko woda! To cała nasza gospodarka. Mądra Malwinka, cisnęła ile wejdzie aż padała na pysk i tak oto przy pomocy załogi z siłowni ją olśniło. Warto pamiętać o zdrowej, różnorodnej i zbilansowanej diecie. Można też pomyśleć o witaminach przystosowanych dla sportowców. Znajdują się tam większe ilości witamin i mikro niż dla osoby nieuprawiającej sportu. Tabsy to jednak tylko dodatek, podstawa to dieta….

No właśnie ta cholerna dieta.
Największy dla mnie problem do przeskoczenia w głowie. Dieta, jedzenie, CZĘSTE jedzenie. Dzisiaj mądra i zadowolona, jednak kilka miesięcy temu z głupoty własnej robiłam sobie źle zamiast dobrze. Efekty głupoty właśnie spalam, już tylko cztery razy w tygodniu. Większość z kobiet chce zrobić super płaski brzuch, zgubić z bioderek itp. Niestety drogie Panie, powiedzenie „Brzuch robi się w kuchni” to prawda jaśniejsza niż złoto. Potwierdzone info. Nic nie pomoże naszym karkołomnym ćwiczeniom jak dieta. Bez niej, choć bardzo byśmy chciały efekty będą znikome. Mój trener – spoko gość, serio, serio po zbadaniu moich potrzeb i mankamentów, których chce się pozbyć powiedział jedno. Twoje poranne śniadanie (o godzinie 11: 00 sucha bułka) i obiad o 19:00 lub dalej (pełen talerz czegokolwiek) to właśnie twój brzuch, uda i boczki. Średnio mi się chciało w to wierzyć. Przecież jadłam tak niewiele, zaledwie bułka i obiad. Usłyszałam jak wyrok. 5 posiłków dziennie, może być 6 w odstępie 2,5 godziny. Strach w głowie, „jem dwa razy dziennie i tyję co dopiero pięć!” Dźwięk tych słów brzmi w mojej głowie za każdym razem, kiedy chcę zrezygnować z jakieś porcji jedzenia, często, ponieważ nie czuję głodu, lub zwyczaje się boję przytyć. Nic bardziej mylnego, organizm nie odkłada tłuszczu na później, nie ma oponki! Jem 5/6 posiłków, najedzona jestem jak nigdy w życiu. Energii mam więcej, i co najważniejsze to cholernie działa. Brzuch, uda, boczki – są mniejsze już po pierwszym miesiącu. Oszukuję trochę z cardio, ale to tylko moja wina.  Największy dramat mojej głowy, którym było jedzenie został pokonany i to z wielkim przytupem.
Dobre odżywianie, 100% korzyści. Jestem najedzona, zadowolona, szczuplejsza, mięśnie na które ciężko pracuje są bardziej widoczne, spodnie są mi już za duże, no i czeka mnie shooping. Jak tego nie kochać? Same dobroci, choć praca nad tym, co w naszej głowie nie mała. 

Regeneracja.
Bo regeneracja jest najważniejsza, a przynajmniej równie ważna, co wysiłek fizyczny. Marząc o klacie jak Arnold Schwarzenegger z jego złotych lat, brzucha jak Ewa Chodakowska i tyłka jak cholera wie, kto musimy dać im czas na regenerację. Mięśnie to nie maszyna do robienia, to nasze ciało, które nie będzie nam posłuszne jak nie będziemy mu robić dobrze. Jeżeli szef w pracy zabroniłby Wam chodzić na przerwę chętnie byście pracowali? No właśnie, tak samo jest z naszymi mięśniami. Są zadowolone i zdrowo rosną, kiedy o nie dbamy i dostarczamy mu potrzebnych do rozwoju składników. To jak z naszą wypłatą, jeżeli jest na czas i jest przyzwoita, rośniemy w siłę to pracy. Intensywne ćwiczenia siedem dni w tygodniu nie przyniesie nam zbyt wiele dobrego. Można, jest to do zrobienia, ale traktujmy siebie dobrze, dajmy sobie czas na regenerację. To nie znaczy, że mamy siedzieć na kanapie, można iść na rower, na spacer, popływać. Możliwości mamy wiele. To była kolejna spora bariera dla mnie, więcej nie zawsze znaczy lepiej. Czasami musimy przystopować. Wyjdzie nam to na dobre. :) 
 
Dlaczego o tym napisałam? Wszystko jest takie banalne i wydaje się oczywiste. Pięć posiłków, witaminy, regeneracja. Owszem też byłam taka mądra zanim nie przeszłam do praktyki. Wiem, że nie tylko ja miałam z tym problem.

Nie trenuję bo nienawidzę swojego ciała. Trenuję, bo je kocham. A jeżeli się kogoś kocha to należy o niego bardzo dbać. Zdrowo, z rozsądkiem i głową na miejscu. Watro słuchać ludzi mądrzejszych, trenera. Oni wiedzą, co dla nas na początku najlepsze. Nic na tym nie stracimy. Musimy ufać, że nasze ciało tego potrzebuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz