W
latach 60-tych XX wieku zostało zdefiniowane pojęcie poliamorii. Jest to
związek który zakłada miłość do kilku osób emocjonalną jak i seksualną przy
całkowitej wiedzy oraz akceptacji partnera. Naturalnie w owym przypadku nie
można mówić o zdradzie, jednak możemy domniemywać brak „wystarczalności”
partnera jako człowieka z którym można spędzić całe życie. Zjawisko kiedyś
popularne, dzisiaj przeszło raczej do użytecznego marginesu. Staramy spotkać
tego jedynego i spędzić z nim resztę naszego życia, dorabiając się gromadki
dzieci, kotów, kredytu i drzewa. Zdecydowana większość populacji właśnie w taki
sposób kształtuje, bądź chce kształtować swoją przyszłość. Będąc małą
dziewczynką sama zastanawiałam się jaka będzie moja suknia ślubna i jaki duży
ogród będę miała. Naturalne dążenie do poszukania najlepszych genów które będą
definiować naszą zajebistość w potomstwie zasłoniła nam perspektywę bardzo
wielu i zarazem, moim zdaniem ważnych kwestii w relacjach międzyludzkich.
Mogą
się Wam one wydać oczywiście płytkie, pochopne, infantylne, niedorzeczne.
Często niestety prawdziwe. Zaprzestaliśmy dbać o to co już posiadamy i
szukamy brakującego ogniwa w innych
stadach.
Żyjemy
w czasach kiedy człowiek staje się niewolnikiem wszechobecnego internetu. Ile
razy łapiemy się na tym, że klniemy po cichu na brak darmowego WIFI w
restauracji (przy wykończonych pakietach własnych) bądź chwilę dłuższą przerwę
techniczną w dostawie owego życiodajnego nektaru. Nie mam na myśli tutaj osób
którym internet jest niezbędny do pracy, a nas którym internet w owych chwilach
służyłby do zameldowania światu w jakiej restauracji jesteśmy, jak smakowało
danie i jaki papier toaletowy mają w łazience. Wykonanie zdjęcia pamiątkowego
które zostanie wywołane i wstawione do rodzinnego albumu jest już niemal
archaizmem. Po co skoro mamy internet i magiczne chmury, fb czy inne miejsca w
których nasze chwile pozostaną „na zawsze” i inni mogą je dzielić z nami?
Zatracamy podstawowe wartości takie jak czas wspólny, rozmowa, spacer po lesie
czy zwykłe bycie razem. Ludzie którzy byli sobie kiedyś bliscy oddalają się
nieuchronnie od siebie na rzecz pogłębiającego się uzależnienie od oka
wszechświata i jego nowinek. Dochodzi do sytuacji kiedy lepiej wiemy co dzieje
się u sąsiada w domu niż w pracy naszego małżonka. Odkrycie to w zasadzie nie
jest żadne, smutniejsze jest to co przychodzi w następstwie a o czym jeszcze
nie jest „głośno”
Kiedy
przedstawiona sytuacja powyżej pogłębia się ludzie przestają się ze sobą
efektywnie komunikować. Przestają się rozumieć, znać swoje potrzeby i
upodobania które naturalnie z czasem się zmieniają. Później na babskich
wieczorach słyszymy lament naszych koleżanek w stylu „on mnie nie rozumie”. Jak
ma nas rozumieć skoro często nie potrafimy już ze sobą normalnie rozmawiać.
Miłość jest, seks jest. Niby wszystko gra i huczy jak to mówiła moja
nauczycielka języka Polskiego. Brakuje
nam jednak rozmowy której z czasem poszukujemy w innych miejscach niż nasz
związek. Może być to nasz kolega z czasów szkoły średniej, znajomy z siłowni
czy zajęć języka angielskiego. Zaczynamy korespondować, rozmawiać, spotykać się
poza zajęciami. Bez podtekstów, bez świadomości. Tworzymy relację która jest
oparta na intelektualnym porozumieniu które nas buduje. Nie budzi to naszych
zastrzeżeń ponieważ to jest tylko rozmowa. Jest to nawet zrozumiałe, jednak czy
nie obudzi się po czasie w nas lampka bezpieczeństwa „on mnie rozumie lepiej
niż mój własny mąż”. Posiadając taką relację, która jest substytutem ważnego
elementu naszego związku zaniedbujemy koncertowo naszą relację z partnerem na
rzecz relacji z „tym drugim” Jest to smutne i często niestety prawdziwe.
Zastanówmy się ile znamy osób które z ważną informacją najpierw dzwonią do
znajomych a później do „tego jedynego”?. Nazwałabym to zdradą intelektualną,
nie mamy poplamionych rąk plugawymi czynami, jednak czy nasze sumienie jest
czyste? Na takiej samej zasadzie jest z naszymi uczuciami, emocjami. Nie
czarujmy się nasze ognisko wypala się z czasem i trzeba rąbnąć porządnym
drewnem by znów język ognia był młody i żwawy. Internet i obraz
wyidealizowanego aktu seksualnego lub wiecznej emocjonalnej namiętności wbija
nam do głów rzeczy niemożliwe. Z czasem identyfikujemy się z nim szukając
emocjonalnego połechtania naszego ego w miejscach nie do tego stworzonych.
W
dzisiejszych czasach (brzmi jak tani slogan) zdrada nie posiada już tylko
fizycznego wymiaru. Chyba nawet przelotny, obdarty z głębszych relacji seks
byłby mniejszym złem. Dzisiejszy świat sprzyja zdradzaniu w wielu wymiarach,
fizycznym, emocjonalnym jak i intelektualnym. Przyczyną większości jest ten
cholerny brak czasu który sami sobie wmawiamy, bądź internet który wysysa z nas
resztki logicznego myślenia. Zatracamy się w samym sobie i tym co dla nas
ważne. To nie jest już zdrowy egoizm. Poszukujemy rozrywek dla siebie, książek dla
siebie, filmów pod siebie. Nauczeni jesteśmy egoizmu który jak glista w śliwce,
brudzi od wewnątrz pozostawiając piękną godną pozazdroszczenia skórkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz