czwartek, 19 listopada 2015

To jeszcze nie czas.



Ostatnie dni wstrząsnęły mną przeogromnie, nie do końca chyba potrafię tego ogarnąć. Każdego dnia, z każdą minutą jesteśmy bliżej końca. Kiedyś przeczytałam takie zdanie. Kiedy człowiek się rodzi wraz z nim uruchamia się czasomierz który kiedyś wybije zero. Każdy ma swoje zero.
Każdy z nas o tym wie i wydaje się, że całkiem dobrze sobie z tą świadomością radzimy. Myśl o własnej śmierci nie paraliżuje nas tak bardzo jak myśl, że możemy stracić kogoś nam bliskiego. Bo przecież nie potrafimy wyobrazić sobie życia bez kogoś kto jest dla nas całym światem. Matka zawsze martwi się i drży na myśl co się stanie jak kiedyś jej zabraknie, co jeżeli zabraknie jej za wcześnie. Jeszcze bardziej jednak drży kiedy pomyśli, że ktoś za wcześnie zabrałby jej dziecko. Owoc swojej miłości który chroni całą sobą i sercem.
Kiedy dzieci dorastają wiedzą, że kiedyś ich rodzić umrze ale głośno o tym nie mówią. Nie myślą. To jest temat który z wszystkich możliwych sił pozostaje w sferze podświadomości i nie pozwalamy jej się wyłonić na przód naszych obaw. Taka najgłębsza, najczarniejsza dziura która jest ale wolimy o niej nie wiedzieć, zapomnieć i udawać, że jej nie ma.
 Dla mnie samej ta myśl wydaje się tak bardzo nieprzyzwoicie niemożliwa, że mam nadzieję, że moi rodzice osiągną wiek 150 lat. Chciałabym z całych moich sił.
Mój tata ma tą moc. Oszukał mam wrażenie swój czasomierz już z dwa razy. Kiedyś jak byłam mała i ostatnio kiedy był w szpitalu z błahostki i przy „okazji” wyszedł na jaw mankament zdrowia który spowodował zagrożenie dla jednej z najważniejszych osób w moim życiu. Ponoć miał więcej szczęścia niż rozumu, że był wtedy w szpitalu, bo mogło być różnie. Ja mu mówiłam: sama do ołtarza nie pójdę, Ty musisz mnie tam zaprowadzić. Nie dziś, nie jutro, może za kilka lat ale to musisz być Ty. Rozczulił się najukochańszym z uśmiechów. Ta sytuacja bezwstydnie obnażyła
moje największe obawy, że kiedyś ich zabraknie. Oni są i będą ale wiecznie żyć się nie da.
Podziwiam ludzi których taka strata dotknęła i którzy dali radę podnieść się i działać dalej. Ich moc jest niewyobrażalnie wielka. Ja dzisiaj dziękuję medycynie, ludziom, nauce i jemu. Za to, że są, że wykonują kawał cholernie dobrej roboty dzięki której mogę dzisiaj wrócić do mieszkania wiedząc, że jutro znów go zobaczę. Że siedzą na dyżurach po 12 godzin i pilnują wraz z tą niemiłą pigułą zdrowia takich ludzi jak mój tatko, żeby ich rodzina czuła, że mogą być bezpieczni. Tutaj nie ma ręki boga, tutaj jest medycyna która działa w czas i pozwala nam dłużej cieszyć się z życia które mamy i ludzi których kochamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz